niedziela, 10 lipca 2016
Od momentu rozpoczęcia się sezonu letniego za każdym razem, gdy wchodzę do księgarni, atakują mnie kolorowe książki zawierające przepisy na sezonowe smakołyki. Zwłaszcza, jakże popularne w ostatnim czasie, smoothies i koktajle. Bardzo długo nosiłam się z zamiarem zakupienia jednej z nich, zwłaszcza, że skrzętnie korzystam z ofert lokali gastronomicznych, proponujących podobne napoje. Ostatecznie jednak los (noszący imię mojego chłopaka) postanowił mnie zaskoczyć i sprezentować mi jeden z tytułów z tej kategorii książek – „Koktajle, smoothies… i nie tylko” z przepisami Iwony Czarkowskiej.

Zbiór receptur kusi oczywiście niezwykle apetyczną estetyką wizualną. Tło obwoluty przywodzi na myśl rodzaj szkolnej tablicy (czyżby aluzja do tego, że przygotowanie wskazanych smakołyków będzie dziecinnie proste?). W centralnej części znalazła się szklanka wypełniona intensywnie czerwono-pomarańczowym napojem, przywodzącym na myśl landrynki. Wokół ulokowano owoce – truskawki, pomarańcze, grejpfruta i cytrynę. Mniam, na sam widok pociekła mi ślinka!

Książka składa się z czterech smakowicie brzmiących działów – koktajli, smoothies, lemoniad oraz mrożonych herbat, kaw i czekolad. Każdy znajdzie więc coś dla siebie. Zarówno wielbiciele cytrusów i ich wodno-owocowych mieszanek, jak i fani mlecznych czy kefirowych kompozycji tudzież osoby, które także w okresie letnim – a może zwłaszcza wtedy – potrzebują kofeinowego, teinowego lub po prostu cukrowego wsparcia. Całość poprzedza wstęp, tłumaczący różnice między przedstawicielami poszczególnych podrozdziałów oraz wyliczający zalety płynące z ich spożywania.

W sumie w książce znaleźć można ponad sto różnych przepisów. Chociaż smoothies i koktajle kojarzą się zwykle ze zdrowiem, to zaświadczam wam solennie, że wiele z nich – także zawartych w tej książce – jest również zdrowo tucząca. Mleka, śmietanki, lody, a nawet niektóre rodzaje owoców spożywane w zbyt dużej ilości, mogą prowadzić do przybierania na wadze. Książka pozwala jednak na wybieranie, nawet codziennie, tak zróżnicowanych (również pod względem kaloryczności) smakołyków, że rozważnie się nią posiłkując, można cieszyć się i smakiem i smukłą linią. I to przez cały rok! Chociaż bowiem wspomniałam na początku, że koktajle i smoothies kojarzę z sezonem letnim, to wśród zawartych w książce przepisów Iwony Czarkowskiej znalazłam również takie, których przygotowanie będzie miało największy sens dopiero jesienią (np. napoje z dynią).

„Koktajle, smoothies… i nie tylko” zawierają w sobie propozycje znane i lubiane, niemal klasyczne, ale również zupełnie nowatorskie wariacje. Autorka sięga po mniej i bardziej popularne owoce oraz warzywa, tworząc kompozycje w obrębie wyłącznie słodkich, tylko wytrawnych lub mieszanych smaków. Dodatkowo, w przypadku niektórych list zakupowych, wskazuje, na co zwracać uwagę, by trafiać na najsmaczniejsze produkty oraz jak z nimi postępować w trakcie przygotowywania napojów. Niektóre przepisy opatrzone są też ciekawostkami lub „polecajkami”.

Trudno mi powiedzieć, które z przepisów najbardziej przypadły mi do gustu. Rzadko mi się to zdarza, ale w przypadku „Koktajli, smoothies… i nie tylko” trudno byłoby mi wskazać coś… nienęcącego. Dosłownie każdy z przepisów wydaje mi się z jakiegoś powodu kuszący. A to za sprawą innowacyjności, a to niespodziewanego połączenia smaków, a to z powodu użycia składnika, którego wcześniej nie znałam (jak np. matcha).

Pozycję uzupełniają zdjęcia, z powodu których lepiej nie przeglądać książki z pustym żołądkiem (groziłoby to absolutnym zaślinieniem stronnic). Wszystkie napoje wydają się nie tylko interesujące smakowo, ale również pociągają wizualnie – wymyślne słomki, kolorowe dodatki, fantazyjne szklanki czy modne ostatnio słoiki oraz strojne otoczenie, sprawiają, że już podczas samego tylko wertowania albumu ma się wrażenie uczestniczenia w jakimś rodzaju wyszukanego drugiego śniadania czy poobiedniego deseru. I bez znaczenia wydaje się fakt, że wszystkie fotografie pochodzą z Fotolii i iStockphoto.

„Koktajle, smoothies… i nie tylko” to zdecydowanie warta uwagi pozycja dla wszystkich fanów sezonowego podejścia do kuchni oraz wielbicieli zamykania wielu smaków w jednym daniu. Witaminowa i zdrowotna potencjalność proponowanych przepisów sprawia, że można ich kosztować bez większych obaw o przybranie na wadze, jeżeli tylko nie zapomnimy o kaloryczności większości nabiałów. W okresie letnim nie wyobrażam sobie niczego bardziej kuszącego niż chłodne, owocowe i orzeźwiające smoothies, koktajle czy lemoniady, a przepisy Iwony Czarkowskiej pozwolą nawet początkującym adeptom tych smakołyków wdrożyć się w ich pyszny świat.

Publikowano również na:

recenzent.com.pl


sobota, 27 lutego 2016
Do lata droga jeszcze daleka, jakkolwiek zima tego roku płata nam figle, raz udając jesień, a innym razem wiosnę. Nie zmienia to jednak faktu, że w moje ręce trafiła kolejna odsłona cyklu Beaty Pawlikowskiej „Szczęśliwe garnki. Kulinarna książka z przepisami na lato”, wzmagając tęsknotę nie tyle za ciepłem i słońcem, bowiem jestem istotą raczej „chłodolubną”, a urodzajem owoców i warzyw. Ta tęsknota okazała się jednak wyłącznie chwilowa, bowiem w tym tytule nie poczułam ducha wskazanej pory roku.

Okładka oczywiście wskazywała na coś innego. Dawała mi do zrozumienia swoją intensywną czerwienią, że wnętrze pozycji pysznić się będzie rumianymi owocami i pełną paletą warzywnych barw. Oczami wyobraźni widziałam przepisy na koktajle, wariacje na temat arbuza, pomidory w różnych wersjach. Tymczasem niemal wszystkie z trzydziestu czterech receptur opierają się na składnikach dostępnych przez okrągły rok.

Tak jak w przypadku poprzednich tytułów z serii, przepisy pozbawione są mięsa i wymyślone w zgodzie z kuchnią pięciu przemian. I tak jak poprzednio, co nieco mnie dziwi, w dużej mierze składają się z mieszanek kasz, ryżu czy fasoli z dodatkami i to niekoniecznie sezonowymi. Jasne, znalazł się tutaj jeden z wymarzonych przeze mnie przepisów (na koktajl), ale pozostałe do cna mnie rozczarowały. Kasza gryczana z fasolką i orzechami, pęczak z papryką i sezamem czy ziemniaki z soczewicą, brokułami i orzechami to niekoniecznie to, co kojarzy mi się z lekkością lata.

Oczywiście grupą docelową „Szczęśliwych garnków. Kulinarnej książki z przepisami na lato” są wyjątkowo restrykcyjni weganie oraz wegetarianie i wielbiciele prostych posiłków. Dodatkowym atutem są oczywiście wskazówki zgodne z kuchnią pięciu przemian, a także – od strony technologicznej – gotowe do zeskanowania zdjęcia, kryjące w sobie dodatkowe materiały, co jest standardem dla tego cyklu. Niezależnie od tych bonusów, ta odsłona serii pozostaje najmniej interesująca.

Recenzja publikowana również na:

czwartek, 18 lutego 2016
Bonjour, bonjour! Dzisiaj wreszcie coś z menu dietetycznego. A jeżeli chcecie wiedzieć, co u mnie, to powiem Wam, że... sama nie wiem. Okazuje się, że alienacja od ludzi bardzo źle wpłynęła na moje umiejętności rozszerzenia znajomości i popełniam podręcznikowe błędy, zrażając to siebie kolejne osoby. I minus dziesięć kilo nic w tym zakresie nie zmienia.

OMLET Z SOCZEWICĄ I TUŃCZYKIEM


Składniki na omlet:
- 2 jajka
- pół pęczka szczypiorku
- pieprz
- sól

Przygotowanie omletu:
Szkoły są dwie. Pierwsza zakłada, że oddzielamy biała od żółtek, białka ubijamy i pianę dodajemy do żółtek. Wtedy omlet jest zdecydowanie bardziej puszysty. Druga, to opcja "na lenia", czyli od razu roztrzepujemy całe jajka i dodajemy do nich pozostałe składniki - posiekany szczypiorek, pieprz i sól. Smażymy na suchej patelni bez tłuszczu do ścięcia się powierzchni mieszanki jajecznej.

Składniki na farsz:
- 100 gramów soczewicy czerwonej
- 1 puszka pomidorów bez skóry
- 2 ogórki konserwowe (około 70 gramów)
- 50 gramów pora
- 1 puszka tuńczyka
- pieprz
- sól

Przygotowanie farszu:
Soczewicę gotujemy zgodnie z opisem na opakowaniu, tak, żeby była lekko twarda. Siekamy pora i lekko zarumieniamy go na patelni. Dodajemy pomidory, osączonego tuńczyka i posiekane w kostkę ogórki konserwowe. Doprawiamy pieprzem i solą. Dodajemy soczewicę. Doprawiamy raz jeszcze. Wykładamy na połowę omletu i przykrywamy go drugą częścią. Voila!


Smacznego i do napisania wkrótce! :)
czwartek, 11 lutego 2016
Wpadam na szybko, wydzierając rzeczywistości nieco czasu i serwuję sernik. Przepis pochodzi ze strony mojewypieki.com i był przygotowywany na Święta. A w postanowieniu dietetycznym trwam. Mam całe mnóstwo zdjęć do przepisów szybkich, lekkich i tanich :)

SERNIK Z LEMON CURD


Składniki na spód:
- 250 gramów ciastek pełnoziarnistych typu digestive
- 100 gramów masła

Przygotowanie spodu:
Pokruszone ciastka i rozpuszczone masło miksujemy razem do uzyskania konsystencji bardzo mokrego piasku. Wyklejamy masą tortownicę i schładzamy w lodówce przez około 30 minut.

Składniki na masę serową:
- 750 gramów twarogu półtłustego lub tłustego, zmielonego przynajmniej dwukrotnie (ewentualnie serka kremowego typu philadelphia)
- pół szklanki śmietany kremówki 36%
- pół szklanki drobnego cukru do wypieków (110 gramów)
- 2 łyżeczki otartej skórki z cytryny
- 3 jajka

Przygotowanie masy serowej:
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej.
Ser miksujemy z cukrem i skórką z cytryny. Kolejno dodajemy jajka (całe), miksując po każdym dodaniu, następnie śmietanę kremówkę. Nie miksujemy zbyt długo, by niepotrzebnie nie napowietrzać masy serowej - napowietrzony sernik mocno urośnie, a potem opadnie. Nie chcemy tego; sernik po upieczeniu powinien być równy jak stół.
Wyjmujemy formę z lodówki, masę serową wylewamy na schłodzony spód z ciastek.
Pieczemy w temperaturze 150 stopni przez około 60 minut. Gotowy sernik powinien być ścięty i sprężysty na wierzchu.
Studzimy w lekko uchylonym piekarniku, następnie chłodzimy w lodówce przez około 12 godzin. 

Składniki na lemon curd:
- 45 gramów masła
- pół szklanki drobnego cukru do wypieków (110 gramów)
- 1 jajko, lekko roztrzepane
- 1 łyżeczka otartej skórki z cytryny
- 2 łyżki soku z cytryny

Przygotowanie lemon curd:
Masło rozpuszczamy, studzimy. Dodajemy pozostałe składniki i miksujemy. Masę umieszczamy w szklanej miseczce, którą ustawiamy na rondelku z gotującą się wodą. Gotujemy w kąpieli wodnej mieszając, aż zgęstnieje. Lekko studzimy.

Na wystudzony sernik wykładamy lemon curd, równo rozprowadzamy. Wkładamy do lodówki na minimum 4 godziny, a najlepiej na całą noc.


Smacznego i do napisania wkrótce! :)
poniedziałek, 1 lutego 2016
Przyszła kryska na Matyska, jak to się mówi. Jeszcze miesiąc temu pisałam, że nie jestem docelowym odbiorcą kulinarnych książek Beaty Pawlikowskiej, która żyje w zgodzie z kuchnią pięciu przemian i stara się spożywać produkty maksymalnie nieprzetworzone, a dzisiaj znajduje się już znacznie bliżej jej filozofii. Co prawda daleko mi do wegetarianizmu, czy weganizmu, ale zaczynam zastanawiać się nad tym, co jem; nad łączeniem węglowodanów, tłuszczy i białek; nad kaloriami i ładunkiem zdrowia w kolejnych posiłkach. Wnet okazało się, że seria „Szczęśliwe garnki” to jedne z nielicznych książek o rozsądnym odżywianiu, jakie mam w domu.

Odsłona wiosennych przepisów, jak można się spodziewać, pyszni się soczystą zielenią okładki. Jest żywa i ciepła, jak pierwsze źdźbła trawy, gdy robi się ciepło. Z obwoluty uśmiecha się do odbiorcy młody groszek, świeży chleb i gros warzyw w kolorze takim, jak sama okładka oraz autorka – niezmiennie na jednej z zagranicznych, czystych plaż. Wyczuwalna świeżość w warstwie wizualnej sprawia, że chciałoby się schrupać tę niewielką książeczkę.

„Szczęśliwe garnki. Kulinarna książka z przepisami na wiosnę” zawiera trzydzieści cztery przepisy, tak jak w przypadku poprzednich tytułów z serii pozbawione mięsa i w zgodzie z kuchnią pięciu przemian. Zgodnie ze wskazaniem pory roku, wielu z nich nie da się przyrządzić w kresie zimowym (poszukiwanie młodej marchewki, która nie byłaby jakimś chemicznym wytworem, w tym momencie jest skazane na porażkę), ale znalazłam też kilka możliwych do wykonania. O ile zapobiegliwie pomroziliście we właściwym czasie niektóre z warzyw – np. kalafior.

W tym tomie „Szczęśliwych garnków” odkryłam jednak coś, co umknęło mi wcześniej, a mianowicie – kosztowność niektórych dodatków, czy też komplikacje w ich poszukiwaniu. Wiedzieliście, że istnieje olej z dzikiej róży? Ja nie miałam pojęcia. Z kolei koszt orzechów pecan o mało nie zwalił mnie z nóg. Jeżeli generalnie funkcjonujecie jako wegetarianie czy weganie, to zainwestowanie w tego typu drobiazgi nie powinno być dla Was wyzwaniem – brak kosztów mięsa – jednak, jeżeli żyjecie za najniższą krajową, daleko Wam do jarskiej diety i chcielibyście po prostu to i owo przetestować, to z niektórymi przepisami może być problem. Ale tylko z niektórymi. Większość sprawi, że Wasz portfel odetchnie z ulgą. Zwłaszcza w sezonie, gdy koszt młodej, zdrowej, nie chemicznej cukinii będzie znikomy, a nie jak teraz (niedobrej, wodnistej i sztucznej) stosunkowo wysoki.

A więc, które przepisy z proponowanych przez Pawlikowską szczególnie przypadły mi do gustu? Z pewnością pasta z bobu z awokado i kolendrą (akurat przeżywam fazę robienia past) oraz wszelkiego rodzaju propozycje przyrządzania kasz – kasza jaglana z cukinią, kasza jaglana z zielonym groszkiem, kasza quinoa z cukinią i kolendrą, kasza quinoa z zielonym groszkiem i bazylią. Z pewnością wypróbuję też chleby – jaglany z amarantusem, migdałami i śliwkami oraz żytnio-jaglany ze słonecznikiem.

Dla ludzi, którzy tak, jak ja padli ofiarą własnych postanowień, przepisy Beaty Pawlikowskiej mogą stanowić swego rodzaju novum i wskazówkę na nowej drodze życia. Pewnie nie wszystkie, ale wiele z nich inspiruje i zachęca do wypróbowania. Wegetarianie i weganie szoku jednak nie przeżyją. Jestem przekonana, że kolejne z propozycji autorki należą do ich stałych menu. „Szczęśliwe garnki. Kulinarna książka z przepisami na wiosnę” są jednak tak pięknie i uroczo wydane, że nawet ci, których nie zainspiruje ta pozycja kulinarnie, z nieskrywaną przyjemnością postawią ją na swojej półce. 

Recenzja publikowana również na:


niedziela, 31 stycznia 2016
Kolejne z dań, którymi raczyłam się zanim wkroczyłam na drogę zdrowia i diety. Myślę, że za jakiś czas - gdy już będę mogła bez obawy o zarzucenie planu, zrobić sobie małe odstępstwo od dietetycznej normy - wykorzystam znowu ten przepis. Sama nie wiem, dlaczego, ale zawsze lubiłam połączenia mięsa i słodyczy. Mięso i czekolada, mięso i owoce, mięso i cynamon - jest w tym coś intrygującego.

WĄTRÓBKA Z JABŁKAMI, ŻURAWINĄ I CYNAMONEM


Składniki:
- 700 gramów wątróbki z indyka
- 70 gramów żurawiny suszonej
- 1 duża cebula
- 2 jabłka
- mleko
- mąka
- olej
- cynamon
- pieprz
- sól

Przygotowanie:
Żurawinę zalewamy gorącą wodą i przykrywamy talerzyki, by się zaparzyła. Cebulę obieramy i kroimy w półtalarki. Jabłka obieramy, kroimy w kostkę i posypujemy cynamonem.
Na niewielkiej ilości tłuszczu podsmażamy lekko jabłka. Następnie dorzucamy do nich żurawinę wraz z wodą, w której się zaparzała. Na koniec dodajemy cebulę. Doprawiamy solą i pieprzem. Podduszamy.
Wątróbkę oczyszczamy z błonek i myjemy. Zalewamy mlekiem i zostawiamy na około 30 minut. Osuszamy dokładnie ręcznikiem papierowym, obtaczamy w mące i smażymy na rozgrzanym tłuszczu (w przypadku niedokładnego osuszenia olej będzie szalał i pryskał na całą kuchnię).
Podsmażoną wątróbkę dodajemy do uduszonych owoców i cebuli. Mieszamy delikatnie, pozwalając im obkleić podroby. Voila!


Smacznego i do napisania wkrótce! :)
czwartek, 28 stycznia 2016
Kto nie zna i nie jadł Delicji, ten musiał wychować się w jakiejś dziczy. Kolejność pożerania warstw ciastka to niemal symbol przynależności do pewnej grupy - albo tych, którzy zaczynają od czekolady; albo tych, którzy jako pierwszą obgryzają biszkopt; albo takich, którzy wolą w pierwszej kolejności wchłonąć galaretkę. A gdyby tak istniała wielka Delicja? Nie ciasteczko, a ciasto? Otóż, istnieje.

Ps. To ciasto przygotowywałam na Święta Bożego Narodzenia, status życiowej przemiany i "bycia fit" nie ulega zmianie ;)

Ps. 2. Przepis pochodzi ze strony mojewypieki.com

DELICJA


Składniki na biszkopt:
- 2 jajka
- 70 gramów drobnego cukru do wypieków
- 50 gramów mąki pszennej
- 20 gramów mąki ziemniaczanej

Przygotowanie biszkoptu:
Białka oddzielamy od żółtek i ubijamy je na sztywno. Pod koniec ubijania, łyżka po łyżce, dodajemy do nich cukier, a później - przesianą mąkę (najlepiej dodać białka do mąk). Mieszamy szpatułką, powoli, w jednym kierunku. Tortownicę wykładamy papierem do pieczenia.(samo dno), nie smarujemy boków. Pieczemy w temperaturze 160-170 stopni przez około 20-25 minut, do "suchego patyczka". Gorące jeszcze ciasto upuszczamy w formie na podłogę z wysokości 30-40 centymetrów. 

Składniki na galaretkę:
- 2 duże pomarańcze
- 2 galaretki pomarańczowe

Przygotowanie galaretek:
Galaretki przygotowujemy według instrukcji na opakowaniu, zużywając 750 mililitrów wody (nie 1 litr). Studzimy i chłodzimy do lekkiego stężenia - nie powinny być płynne, ponieważ wsiąkną podczas nakładania w biszkopt. Pomarańcze obieramy, dzielimy na cząstki, cząstki obieramy z najmniejszych błonek. Lekko zastygłą galaretkę wykładamy na biszkopt i wrzucamy w nią pomarańcze.

Składniki na mus czekoladowy:
- 200 gramów gorzkiej czekolady
- 1 łyżka likieru pomarańczowego (można pominąć)
- 3 łyżki soku z pomarańczy
- 30 gramów masła, w temperaturze pokojowej
- 3 jajka, osobno białka i żółtka
- 50 gramów drobnego cukru do wypieków
- 100 mililitrów śmietany kremówki 36%, schłodzonej
- kakao

Przygotowanie musu czekoladowego:
W małym garnuszku umieszczamy czekoladę, alkohol, masło, sok i rozpuszczamy w kąpieli wodnej, aż masa będzie gładka i błyszcząca. Studzimy.
W międzyczasie, ubijamy na sztywno białka, pod koniec ubijania dodając drobny cukier do wypieków, łyżka po łyżce. Powinna powstać sztywna piana.
Do masy czekoladowej po kolei wbijamy żółtka, mieszamy trzepaczką, do połączenia (lub miksujemy mikserem). Dodajemy połowę piany z ubitych białek, dla rozluźnienia konsystencji, delikatnie mieszamy.
W kolejnej miseczce ubijamy śmietanę kremówkę, na sztywno. Ubitą dodajemy do masy czekoladowej, delikatnie mieszamy. Na koniec dodajemy resztę ubitych białek i równie delikatnie mieszamy.
Mus czekoladowy wykładamy na stężałą galaretkę, wyrównujemy. Chłodzimy przez 12 godzin w lodówce (całą noc).
Kolejnego dnia, przed podaniem oprószamy delikatnie kakao.
Voila!


Smacznego i do napisania wkrótce! :)
niedziela, 24 stycznia 2016
Zawsze lubiłam kaszę manną. Najbardziej, kiedy przygotowywał mi ją tata. Kasza w jego wykonaniu była lekka, bardziej płynna od tej, którą robiła mama. Doskonale mieszała się z domowym sokiem malinowym, tworząc jednolicie różowo-fioletową, lekko tylko słodką masę. Kasza mamy była twardsza, nierzadko nazbyt gęsta, a gdy stygła, robiła się twarda jak kamień. 

Kiedy wyjechałam na studia niemal przestałam jeść kaszę mannę. Jakby była zarezerwowana jedynie dla domu, rodziny i niesamodzielności. Ale ostatnio do niej wracam. Z ogromną przyjemnością :)

CIASTO Z KASZY MANNY Z ŻURAWINĄ


Składniki:
- 1 szklanka kaszy manny
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 3 łyżki słonecznika
- opcjonalnie: 2-3 łyżki cukru lub miodu
- 1 jajko
- 1 szklanka kwaśnej śmietany lub jogurtu naturalnego
- 100 gramów żurawiny suszonej

Przygotowanie:
Żurawinę zaparzamy w gorącej wodzie aż zmięknie. W misce mieszamy: kaszę mannę, proszek do pieczenia, słonecznik, cukier. Dodajemy połączone: jajko i jogurt. Mieszamy wszystkie składniki. Wylewamy do wysmarowanej tłuszczem formy. Odstawiamy na 15-20 minut. Żurawinę osączamy i wysypujemy na wierzch ciasta. Dociskamy lekko, żeby część żurawiny wtopiła się w ciasto. Pieczemy w piekarniku z termoobiegiem, rozgrzanym do 200 stopni przez około 30 minut. 
Można posypać cukrem-pudrem. Jemy dopiero, gdy ostygnie. Voila!


Smacznego i do napisania wkrótce! :)

wtorek, 19 stycznia 2016
Wczoraj wypadał blue monday, podobno najbardziej depresyjny dzień roku. Podczas wyliczeń, poszukujących tego najgorszego momentu spośród 365 (czy też 366) dób, wzięto pod uwagę także moment porzucania postanowień noworocznych. Otóż jedno z moich postanowień - jeść zdrowiej, żyć zdrowiej - ma się całkiem dobrze, co widać poniżej.
Nie oznacza to, że od tej pory na blogu pojawiać się będą wyłącznie dietetyczne i zdrowe przepisy. Mam w zapasie sporo tych rozpustnych :)

MIRUNA NA PARZE NA SAŁATCE Z KASZY PĘCZAK


Składniki na rybę:
- 250 gramów mrożonej miruny
- pół cytryny
- kawałek imbiru
- pieprz kolorowy
- sól

Przygotowanie:
Do garnka do gotowania na parze wlewamy wodę. Wrzucamy do niej przekrojoną na ćwiartki cytrynę oraz obrany kawałek imbiru. Do nadstawki wkładamy rybę i posypujemy ją świeżo mielonym, kolorowym pieprzem. Gotujemy na parze do wyraźnego ścięcia się i miękkości ryby. Dopiero po tym ją solimy.

Składniki na sałatkę:
- 100 gramów kaszy pęczak
- pęczek szczypiorku
- 3 duże połówki suszonych pomidorów
- garść kiełków mieszanych
- sok z połowy limonki
- 1 łyżeczka siekanego świeżego imbiru
- 1 łyżeczka sosu rybnego
- 1 łyżeczka sosu sojowego
- 1 łyżeczka oleju sezamowego

Przygotowanie sałatki:
Pęczak gotujemy na sypko. Szczypiorek i pomidory siekamy. Wszystkie składniki - razem z kiełkami, imbirem, sosami, sokiem i olejem - mieszamy razem i odstawiamy do przegryzienia.
Podajemy warstwowo lub osobno. Voila!


Smacznego i do napisania wkrótce! :)
poniedziałek, 18 stycznia 2016
Bach, stało się, skończyła 24 lata. O dziwota, pierwszym szaleństwem, na które sobie pozwalam w związku z tym, jest opublikowanie przepisu na blogu. Biednym, zapomnianym i zakurzonym, któremu najbardziej obrywa się od czasu, gdy zbliżyłam się do granicy między szalonym czasem studiów a dorosłym życiem i poszukiwaniem własnego miejsca, które zapewniłoby mi utrzymanie.

Ale może przejdźmy do kurczaka.
To danie jest idealnym rozwiązaniem na rodzinne niedzielne obiady. Za jednym bowiem zamachem zyskujemy zupę (rosół) i mięso do głównego dania. W naszym domu - ale w wersji z rodzynkami - pojawiało się bardzo często. Zwłaszcza właśnie, podczas rzadkich spotkań rodzinnych.

KURCZAK W BIAŁYM SOSIE Z ŻURAWINĄ


Składniki mięsno-rosołowe:
- 1 kurczak
- 3 marchewki
- 1 pietruszka
- kawałek selera
- 1 cebula
- pół łyżeczki pieprzu kolorowego ziarnistego
- 4 ziarenka ziela angielskiego
- 3-4 liście laurowe
- sól

Przygotowanie:
Mięso porcjujemy i czyścimy. Warzywa obieramy i opiekamy nad palnikiem lub na suchej patelni. Wszystko umieszczamy w garnku i zalewamy zimną wodą. Wrzucamy pół łyżeczki ziarenek kolorowego pieprzu, 4 ziarenka ziela angielskiego i 3-4 liście laurowe. Solimy dopiero po około 30 minutach. Gotujemy na mały ogniu do miękkości warzyw i mięsa (około 1-1,5 godziny). Wyciągamy mięso, warzywa i przyprawy. Mięso odkładamy na bok, warzywa kroimy w talarki, przyprawy odrzucamy.

Składniki na sos:
- 500 mililitrów rosołu
- 100 gramów suszonej żurawiny
- 1 łyżeczka octu 10%
- 2 łyżeczki cukru (opcjonalnie)
- 100 mililitrów śmietanki 18% (słodkiej)
- 3 łyżeczki mąki
- pieprz

Przygotowanie sosu:
Pierwsze 250 mililitrów rosołu podbieramy jeszcze w trakcie jego gotowania i zalewamy nim żurawinę. Przykrywamy miseczkę z góry, by owoce dobrze się zaparzyły. Następnie przekładamy żurawinę z płynem do garnuszka, dodajemy doń kolejne 250 mililitrów rosołu oraz przyprawiamy solą, cukrem, octem i pieprzem. W niewielkiej ilości rosołu, w osobnym słoiku, mieszamy śmietanę oraz mąkę, które dodajemy do garnuszka z żurawiną i mieszamy. 
Najlepiej smakuje z ryżem. 


Smacznego i do napisania wkrótce! :) (oby szybciej niż ostatnio)
środa, 6 stycznia 2016
Jesień to czas, w którym dzieją się w moim smakowym życiu dwie rzeczy. Po pierwsze – jem więcej, bo lubię jak ciepło rozchodzi się z żołądka po wyziębionym, jeszcze nieprzyzwyczajonym do ochłodzenia (chociaż nie w tym roku), ciele. Po drugie – częściej gotuję zupy i dania jednogarnkowe, za którymi w innym okresie nieszczególnie przepadam. Kiedy sięgałam po jesienne przepisy z kuchni Beaty Pawlikowskiej liczyłam więc na ciekawe, zdrowe i warzywne propozycje z tych właśnie kręgów.

I nie przeliczyłam się. W zgodzie z wyznawaną filozofią autorka proponuje czytelnikom wykorzystanie produktów sezonowych, najlepiej z ekologicznych upraw. Na dodatek w zgodzie z kuchnią pięciu przemian. Tak, jak w zbiorze przepisów świątecznych i tutaj książeczkę wzbogacono o technologię TAP2C, która odsyła czytelnika do kuchni samej autorki.

A co się zmieniło? Ilość przepisów jest mniejsza, chociaż niewiele, bo liczy sobie trzydzieści dwa zamiast trzydziestu czterech smakowitych receptur, a okładka szczerzy się złoto i pomarańczowo. Pawlikowska pozostaje uśmiechnięta na tej samej, co wcześniej plaży. Wizualnie to jeden z tych tytułów, który na pewno rzuci się Wam w oczy w księgarni.

Same przepisy opierają się w dużej mierze na kaszach i warzywach. Jakby autorka czytała mi w myślach, znaczna ich część to dania jednogarnkowe, gęste i sycące. Kuszą kolorowymi fotografiami i w ogóle różnobarwnością składników. Jest pierwsza w nocy, kiedy to piszę. Nie jadłam ani obiadu, ani kolacji, a teraz jest już raczej za późno, więc mam wrażenie, że stronice tej odsłony „Szczęśliwych garnków” droczą się ze mną złośliwie.

Gdybym się jednak uparła, mogłabym przygotować posiłek w zaledwie kilka minut. Chociaż bowiem propozycje dań wydają się złożone – wiele kolorów, kształtów, warzyw – to w rzeczywistości tylko wyglądają na pracochłonne. Ktoś, kto ma wprawę w siekaniu jarzyn z pewnością byłby w stanie zaskoczyć nawet teściową, która postanowiłaby poinformować o swojej wizycie na dziesięć minut przed zapukaniem do drzwi.

Tym razem Pawlikowska nie zaproponowała żadnych zdrowych słodyczy, ale jestem jej to w stanie wybaczyć, dzięki przepisowi na zupę z kabaczka, dynię z pomarańczami i dzikim ryżem czy pięknie układające się podczas samej już wymowy danie: garnek jesiennej radości.

Tak jak poprzednio zastanawiałam się, czy wyznawcy podobnej filozofii jedzenia nie poczują się trochę oszukani małą oryginalnością przepisów, tak w przypadku jesiennych propozycji nie mam podobnych wątpliwości. Wydaje mi się nawet, że są bardziej wymyślne i finezyjne, niż te, które autorka proponowała na uroczystości świąteczne. Niezależnie jednak od wszystkiego, zwłaszcza, że w tym roku jesień coś się przeciąga, zamierzam wypróbować znaczną część przepisów Pawlikowskiej. Za niecałe 20 złotych i Wy możecie dołączyć do tej misji.

Publikowano również na:

Posmakowało już:

Akcja!

Lookam

Zbieram na jedzenie

Śledź