piątek, 24 lipca 2015
Wczoraj, 23.07.2015, miałam przyjemność uczestniczenia w warsztatach kulinarnych WWF "Jaka ryba na obiad?". Nim jednak przejdziemy do przebiegu samego spotkania, chcę Wam powiedzieć kilka o rzeczy o moim podejściu do tematu, zanim wybrałam się na to wydarzenie.


Otrzymałam dwa zaproszenia. Jedno przyszło na e-maila i zginęło gdzieś nie wzbudzając mojego zainteresowania. Drugie otrzymałam drogą facebookową. I uznałam to za znak. Do tej pory nie uczestniczyłam w podobnych akcjach. Stresowała mnie sama myśl, że wypadnę blado na tle innych blogerów; a nawet, że ktoś powie, że to nie zajęcia dla takiego amatora, jak ja. Mamy jednak wakacje, mojemu mieszkaniu bliżej do piekarnika, niż miejsca do życia, więc uznałam - dlaczego nie?

Od samego początku byłam jednak nastawiona sceptycznie. Najpierw uznałam, że całość z pewnością będzie miała w sobie coś z fanatycznej pogadanki; że ktoś będzie próbował wpajać mi, że ryby w oceanach dosłownie płaczą, że to bez serca rozdzielać rybie rodziny itp. Wiecie, co mam na myśli? Tę całą wojującą przesadę.

Piszę o tym wszystkim, bo chciałabym, żeby następne informacje wywarły na Was tak wielkie wrażenie jak na mnie.

Jeżeli nic nie zrobimy, to za 40 lat nie będzie ryb.

Nie wierzycie? Ja też w pierwszym odruchu nie uwierzyłam. A więc garść innych faktów.
Jeden trawler – przetwórnia może złowić w ciągu dnia tyle co 56 lokalnych afrykańskich łódek przez cały rok. Co 20 minut na świecie bezpowrotnie ginie jeden gatunek, a najliczniejszymi organizmami na świecie są organizmy wodne. Dla ekosystemów morskich dominującym czynnikiem globalnych zmian są nadmierne połowy ryb. Badania naukowe pokazują, że 90 procent światowych zasobów ryb jest przeławiana lub nadmiernie eksploatowana. Przykładowo, w Bałtyku na stabilnym poziomie wykorzystywane są jedynie 3 z 10 poławianych komercyjnie stad ryb. W przypadku pozostałych połowy są wyższe od tych gwarantujących odbudowę.

Rafa koralowa tworzyła się przez tysiące lat, a jej zniszczenie zajmuje kilka godzin.

Rekiny na potrzeby słynnej zupy z płetwy rekina są wyławiane, płetwa grzbietowa jest im odcinana, a następnie - wciąż żywe - wrzucane są do wody, gdzie umierają w cierpieniu.

Gdybyśmy w tej chwili zrezygnowali z jedzenia tuńczyka błękitnopłetwego, nie moglibyśmy mieć pewności, że jego populacja się odbuduje.

Byłam pewna, że organizatorzy będą apelować o rezygnację ze spożywania ryb w ogóle, tymczasem nie chodzi o to, by ryb nie jeść, ale by wybierać te, którym nie grozi wyginięcie. Często nie wiąże się to nawet z gatunkiem, lecz łowiskiem lub... sposobem połowu. Dla przykład: łosoś pacyficzny znajduje się w grupie gatunków nieprzełowionych, lecz łosoś bałtycki znajduje się już na liście zagrożonej. 

Uwielbiam halibuta, lubi go nawet M., który za rybami nie przepada. Ale czy naprawdę coś mi się stanie, jeżeli obecnie go sobie odpuszczę? Być może moja, Twoja i Twojej rodziny rezygnacja z tego przykładowego halibuta przyczyni się do tego, że za kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat będziesz mieć szansę go spróbować. 

Słyszeliście te historie? Mój tata opowiadał mi, że Jego mama uwielbiała flądry. Szła na targ i wybierała tę najmniejszą. Była tak wielka, że nie mogła jej zmieścić na patelni, więc obcinała jej płetwy. Widzieliście gdzieś ostatnio taką flądrę? Jeżeli wyłowimy cały jej narybek, najprawdopodobniej już nigdy takiej nie zobaczycie. Duża ryba była kiedyś małą rybą. To rzecz, której nie da się obejść.

Z powodzeniem za to można zamienić jedne gatunki ryb na inne. Znacie je wszystkie? A może nie wiecie, jak smaczny jest czarniak czy makrela (w innej postaci, niż wędzona)? Zanim podejmiecie decyzję, spróbujcie. To z pewnością się Wam przyda:


A teraz kilka słów o samych warsztatach :)

Na początku było drętwo. Wiadomo - stres. Po rozdaniu pakietów (torba, fartuszek, książeczka kucharska - do pobrania również tutaj - tatuaże, smyczka, broszury informacyjne) i wysłuchaniu części teoretycznej WWF, podzieliliśmy się chaotycznie na pięć grup (pięć różnych dań). Przeczytaliśmy uważnie przepisy, a właściwie głównie listę składników i po wytłumaczeniu koncepcji przez prowadzącego, przystąpiliśmy do pracy. Warsztaty prowadził Sebastian Gołębiewski w asyście Kuby Mikołajczaka. 

Dań było pięć, ale skupiona byłam na "swoim", więc trudno byłoby mi je teraz wszystkie dokładnie przywołać, a już na pewno poległabym przy próbie ich odtworzenia. W menu znalazł się fantastyczny chłodnik z wędzonym domową metodą dorszem (f-a-n-t-a-s-t-y-c-z-n-y!), marynowane śledzie (do złudzenia kojarzyły mi się z domowymi smakami i potrawą mojej mamy), aromatyczne curry ze smażonym karpiem (nie róbcie przed ekranami "blee", wierzcie mi lub nie, ale był to jedyny karp w życiu, którego zjadłam ze smakiem; tak samo, jak reszta zdziwionych tym uczestników warsztatów), pieczoną w papilotach makrelę (moje danie! pyszne!) oraz czarniaka na kaszy owsianej z miętą i sosem holenderskim (niebo w gębie!).

Wszystkie dania były świetne, chociaż śledzie wypadły dla mnie najgorzej, jako te najpowszechniejsze. Wielu z uczestników jednak nie widziało nigdy podobnie przygotowanej ryby, więc było to danie potrzebne. Karp wypadł niesamowicie i postaram się go częściej wykorzystywać w swojej kuchni, ale intensywne w smaku curry w połączeniu z gorącem, sprawiło, że miałam ogromną ochotę na drzemkę. Z pewnością za to wrócę do testowania makreli i techniki wędzenia zastosowanej przy dorszu oraz czarniaka, który powinien przypaść do gustu M. Zwłaszcza, że - ze względu na nie przybycie wszystkich uczestników - wróciłam do domu z solidnym zapasem surowej ryby, którą od razu zamroziłam.

Nauczyłam się wielu przydatnych rzeczy i zyskałam kilka nowych znajomości. Wyciągnęłam też z tych zajęć wnioski. Spodziewajcie się więc, że nowe przepisy z zagrożonymi gatunkami już się na blogu nie pojawią :)

A teraz zapraszam na kilka zdjęć! :)







Wspomniany chłodnik. Mniam!

Marynowane śledzie. Obłędny sposób podania. Marzę o takich talerzach.

Moje danie - makrela, napoleonka z cukinii z chrzanowym twarożkiem i kawiorem z alg oraz sałatka z jabłka i marchewki z sojonezem. Całość wykończona dodatkowo marynowaną gorczycą.

Czarniak na kaszy owsianej :)

Mam nadzieję, że zachęciłam Was do zainteresowania się akcją WWF. Dajcie znać, co tym myślicie. A tymczasem...

Smacznego i do napisania wkrótce! :)
źródła: Greenpeace i WWF

4 komentarze:

  1. Świetny wpis. Będę dokładniej sprawdzać jakie ryby kupuję. Jedzeniu zagrożonych gatunków ryb również mówię Nie! Zazdroszczę uczestnictwa w warsztatach i buziaczki.

    OdpowiedzUsuń
  2. To wspaniale, że są organizowane takie warsztaty, szkoda tylko, że zakres propagowania ochrony ginących gatunków ryb jest niewielki. A co z rybami słodkowodnymi, hodowanymi w stawach? Pstrąg? Jesiotr? Niezdrowe?
    Twoje danie wygląda bardzo apetycznie :) Może zdradzisz tajemnicę przyrządzenia rybki i dodatków - pierwsze słyszę o kawiorze z alg i nie pojmuję, jak udało ci się zrobić napoleonkę z cukinii!
    Pozdrowienia i buziaki, Alicjo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie mam danych na ten temat, ale wydaje mi się, że ryby słodkowodne nie są poławiane aż na taką skalę. A być może najbardziej palący problem leży teraz po stronie mórz i oceanów.
      Jak tylko uda mi się zaopatrzyć we wszelkie niezbędne składniki, spróbuję stworzyć taki przepis na bloga :)

      Usuń

Każdy Twój komentarz mnie uszczęśliwi! A może masz jakieś pytania? ;)

Posmakowało już:

Akcja!

Lookam

Zbieram na jedzenie

Śledź